poniedziałek, 3 września 2012

Rozdział IV


Siedzieliśmy w domu Williama i czekaliśmy na wyjście jak na ścięcie. Czułem się trochę nie swojo jakbym był zamknięty w złotej klatce. Spojrzałem na brata i wziąłem swoją gitarę. Zacząłem coś tam brzdąkać. Axl jak zwykle próbował coś tworzyć ale co jakiś czas kartki z tekstem lądowały w kącie, jedną z nich dostałem w głowę. Odwróciłem się w stronę rudzielca.
- Mógłbyś do cholery uważać gdzie ciskasz te papiery. – warknąłem i czekałem na odpowiedź. Jednak nastała cisza a Axl pochłonięty swoim zajęciem nawet nie odwrócił się w moim kierunku. Dopiero jak razem z Saulem zaczęliśmy oś tam brzdąkać razem okazał zainteresowanie.
- Możecie to powtórzyć co przed chwilką graliście? – zapytał. Ja i brat oniemieliśmy ale powtórzyliśmy prosty motyw. To nie było nic nadzwyczajnego.
- O to mi chodzi. Izzy możesz coś do tego dograć? To jest to. – powiedział Axl i zaczął nucić cicho melodię. A potem siadł nad kartką i zaczął pisać. Długo nie mogliśmy wyjść z szoku ale pozwoliliśmy rudemu dokończyć to co tworzył. Nagle drzwi się otworzyły i do naszego pokoju wszedł William.
- Chłopcy już czas. Weźcie gitary i pozostały sprzęt i jedziemy do klubu spotkać się z ewentualną managerską. Chris chce was usłyszeć na żywo i dlatego zaaranżowałem spotkanie w klubie. – powiedział a i jeszcze jedno. – Możecie się ubrać w zwykłe skórzane spodnie, jakieś t – shirty i kowbojki? – zapytał a my skinęliśmy głowami. Nie mieliśmy kowbojek ale jakieś skórzane spodnie zawsze się znalazły. Ubrałem się cały na czarno. Czarne skórzane spodnie, czarny bezrękawnik z logo Led Zeppelin oraz do tego czarne, długie buty. Nie były to kowbojki ale choć trochę je przypominały. Axl musiał się wyróżnić więc ubrał się na biało a Pozostali członkowie zespołu wybrali jednak czerń. Gdy wychodziliśmy z pokoju jedna z córek Williama przyglądała nam się badawczo jednak gdy tylko na nią spojrzałem odwróciła wzrok udając, że jest czymś bardziej zainteresowana. Zeszliśmy na dół i pojechaliśmy do klubu. O tej porze jeszcze nikogo tam nie było oprócz wysokiej szatynki z dużym biustem.
- Witaj Kirsten to ci chłopcy, o których ci mówiłem. Są świetni a grają jak nikt w Los Angeles. – powiedział William a kobieta otaksowała nas wzrokiem. Najdłużej zatrzymała się na ubranym na biało Axlu. Mi i Saulowi to odpowiadało w końcu nie musieliśmy się wyróżniać na tle rudzielca.
- Witaj Will. Mówisz, że są aż tacy dobrzy. To niech to udowodnią. – powiedziała czystym, melodyjnym głosem. Ustawiliśmy się na scenie i zaczęliśmy grać Welcome to the Jungle. Axl oczywiście dawał z siebie wszystko a jego piskliwy głos przenikał boleśnie nasze uszy. Kirsten patrzyła na nas jak oczarowana. Potem poleciało Sweet Child of Mine a na końcu Patience. Wiedzieliśmy, że nie będziemy jej pokazywać coverów, bo to było poniżej godności Rose’a. Gdy schodziliśmy ze sceny musiałem zdjąć z siebie ramo neskę bo było mi piekielnie gorąco.
- Chłopcy jesteście świetni. Skąd się znacie? Jak to się stało, że zaczęliście razem grać i nikt dotąd o was nie słyszał? – zasypała nas pytaniami kobieta. Axl dumnie wypiął pierś, odchrząknął i zaczął mówić.
- Spotkaliśmy się tu w L.A. To był zupełny przypadek. Tylko ja i Izzy znaliśmy się wcześniej. O przepraszam powinienem najpierw przedstawić zespół. Ten czarnowłosy mężczyzna siedzący najbliżej sceny to Izzy Stradlin aka Jeffry Isbell, ja mam na imię Axl Rose choć na początku nosiłem imię William Bailey. Zmieniłem je na W. Axl Rose jak tylko przyjechałem do tego miasta jakieś pięć miesięcy temu. Razem z Izzy’im pochodzimy z Lafayette. Ten wysoki blondyn to MIchalel „Duff” McKagan nasz basista. Pochodzi z Indiany i spotkaliśmy się już tutaj. Ten niższy blondyn co wiecznie suszy zęby to Steven Adler. Jako jedyny mieszkał w Los Angeles. Przyszedł do nas z tymi dwoma chłopakami. Pierwszy z nich to Reno a drugi to Saul Hudsonowie. Oni pochodzą z Anglii i jakimś cudem znaleźli się w L.A. wtedy gdy nasza trójka szukała perkusisty i gitarzysty prowadzącego. Reno i Saul to bracia, a ich gra nas urzekła, bo doskonale się uzupełniają. Istniejemy tak naprawdę od kilku tygodni. Może dlatego jeszcze nikt o nas nie słyszał. – powiedział Axl z uśmiechem na ustach. Kirsten aż zaniemówiła, a potem gdy odzyskała rezon spojrzała na Rose’a.
- Posłuchaj, a chcielibyście mieć jednego z najlepszych, profesjonalnych managerów w tym mieście. Mówię oczywiście o sobie. Prowadzę również karierę Motley Crue. Wiecie chyba coś tam o nich? – zapytała a cała nasza szóstka skinęła głowami.
- Oczywiście, że chcielibyśmy mieć takiego managera. Jednak z tego co wiem trzeba mu wypłacać honorarium a my jak na razie nie mamy na to funduszy. – powiedział Axl i znów obdarzył Kirsten jednym ze swoich uroczych uśmiechów.
- O to się na razie nie przejmujcie. Mam tylko do was prośbę bym mogła was zobaczyć dziś na podczas występu. Jeśli jest między wami taka energia o jakiej mówił mi Will to macie już managera i nie musicie szukać nigdzie dalej. Intryguje mnie tylko jedna rzecz. Nie powiedzieliście mi jaka jest wasza nazwa. No wiecie, każdy porządny zespół musi mieć nazwę. – powiedziała kobieta i spojrzała na nas wyczekująco.
- Nazywamy się Guns N’ Roses bo jesteśmy nieprzewidywalni jak naładowany pistolet oraz mamy ostre kolce jak róże. – powiedział Axl używając przy tym tłumaczeniu słów Saula. Cieszyliśmy się, że to Axl mówił bo ani ja ani mój brat nie czuliśmy się na siłach by przemawiać publicznie lub rozmawiać o poważnych sprawach biznesowych.
- A zatem do wieczorka chłopcy. – powiedziała Kirsten i wyszła dość seksownie kołysząc biodrami. Popatrzyliśmy na siebie zadowoleni z przebiegu rozmowy. Potem pojechaliśmy razem z Williamem do naszego byłego lokum i wzięliśmy stamtąd wszystkie swoje rzeczy i oczywiście pianino Rose’a. Do wieczora trwały gorączkowe dyskusje co zagramy i w jakiej konfiguracji. W końcu stanęło na tym, że rozpoczniemy Powitaniem w Dżungli a zakończymy Patience. Mieliśmy nadzieję, że występ przekona do nas Kirsten. Stremowani jak nigdy dotąd wreszcie pojechaliśmy do klubu. Ku naszemu zdziwieniu było jeszcze więcej ludzi niż na wczorajszym występie co nas tylko cieszyło. W pierwszym rzędzie siedziała Kirsten ubrana w czarną, obcisłą sukienkę z dużym dekoltem a koło niej siedział William z rodziną. Przełknąłem ślinę a gdy zgasły światła na scenie i dało się słyszeć głos Axla wszystko poszło jak lawina. Graliśmy jak nigdy dotąd. Energia jaka była na scenie i pod nią była wręcz niesamowita. Pokazaliśmy to co mieliśmy najlepsze oraz to dlaczego mają nas ludzie kochać i nienawidzić zarazem. Kirsten przez cały czas siedziała z oczami jak pięć złotych i wpatrywała się w nas jak w odkrycie sezonu. Po skończonym występie razem z Williamem i jego rodziną poszła do naszej garderoby.
- Chłopaki jesteście świetni. To było to na co czekałam. Od tego momentu jesteście pod moimi manageskimi skrzydłami, a teraz chodźmy to uczcić do jakiegoś innego klubu. – powiedziała i gdy zebraliśmy już swój sprzęt pojechaliśmy w miasto by poznać surowe zasady panujące w tej miejskiej Dżungli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz