poniedziałek, 3 września 2012

Rozdział VII

Około dziewiętnastej pod domem Williama pojawiła się czarna limuzyna i wysiadła z niej Kirsten. Była uśmiechnięta i bardzo zdenerwowana. Nie wiedzieliśmy o co chodzi. Zeszliśmy na dół ubrani w nasze stroje sceniczne i spojrzeliśmy na Axla. Ja i Saul byliśmy zagubieni, Steven cały trząsł się ze strachu a Duff był blady jak ściana. Tylko po Izzy’im nie było widać żadnych emocji. Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do klubu. Już sam neon sprawił, że serce podeszło mi do gardła. Nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Gdy wchodziliśmy do klubu od tyłu by zainstalować się na scenie cały dygotałem. Dopiero jak znalazłem się w garderobie trochę się uspokoiłem.

- Słuchajcie chłopaki. Wiem, że przez ostatnie dni ciężko pracowaliśmy i wiem, że jesteśmy świetnie do tego występu przygotowani. Musimy tylko uwierzyć,  że potrafimy dać czadu. Więc jak wyjdziemy i zgnieciemy publikę ze sceny i sprawimy by nam jedli z ręki oraz tańczyli jak im zagramy? – zapytał Axl patrząc na nas z dziwnym błyskiem w oku. Skinęliśmy głowami, bo wiedzieliśmy, że już nie możemy się wycofać.
- Zatem dajmy czadu i niech ten lokal nas zapamięta na zawsze. – wrzasnął Rudy i jako pierwszy wyszedł z garderoby. Czekaliśmy na niego bo sądziliśmy, że może ustalimy chociaż kolejność piosenek ale Rose nie wrócił. Wyszliśmy więc  z garderoby i skierowaliśmy się na scenę. Słyszeliśmy szalejący pod sceną tłum jednak nie wiedzieliśmy, że ci wszyscy ludzie przyszli nas posłuchać. Jak dotąd graliśmy koncerty dla około stu osób a i to było dobrze jeśli, ktoś w ogóle nas słuchał. Kiedy wreszcie konferansjer wszedł na scenę i zaczął nas zapowiadać pojawił się Axl ciągnąc za sobą jakąś panienkę. Była ona ładna ale zupełnie nie w moim typie.
- Chłopaki to jest Erin. Przyjechała aż z Chicago by nas posłuchać. – powiedział i zaciągnął dziewczynę za kulisy. Poszliśmy za nim pełni obaw o to co się stanie. Wiedzieliśmy, że tym razem nie będą nas słuchali byle kmiotki tylko wytrawni muzycy rockowi.
- … okrzyknięci jednym z najlepiej zapowiadających się zespołów rockowych młodego pokolenia oraz największym odkryciem i zbawcami prawdziwego rocka. Przed wami zespół Guns N’ Roses. – wykrzyczał konferansjer i zszedł ze sceny. Odczekaliśmy chwilkę by zebrać myśli i gdy zgasło światło weszliśmy na scenę. Reflektor punktowy oświetlał tylko postać Axla stojącego na scenie. Rose miał spuszczoną głowę i gdy nagle ją podniósł błysnął tym samym dziwnym spojrzeniem.
- You know were you are, you In the jungle baby, youre gonna die. – wykrzyczał i powiódł wzrokiem po publice. W pubie zaległa cisza a my skamienieliśmy, bo nie wiedzieliśmy co też nasz frontman wymyślił. A Axl mówił dalej.
- Tymi słowami zostaliśmy powitani w tym pieprzonym mieście gdy przyjechałem do L.A z kolegą. Mieliśmy tylko jedno marzenie założyć zespół i nam się to udało. A teraz specjalnie dla was piosenka Welcome in the Jungle. – wrzasnął Axl a my zaczęliśmy grać. Gdy nasze surowe, nieociosane riffy wypełniły klub przebiegł po nim pomruk zdziwienia. Rose prowadził słuchaczy swoim głosem przez najciemniejsze zakamarki Miasta Aniołów jak i przez najciemniejsze zakamarki swego umysłu. Publika rzeczywiście jadła mu z ręki. Robili wszystko to co chciał nawet gdy na nich bluzgał i ich obrażał. Oczywiście parę osób wyszło zniesmaczonych naszym repertuarem ale ci, którzy zostali przecierali szeroko otwarte oczy ze zdumienia. Nie mogli uwierzyć, że szóstka chłopaków może się tak dobrze rozumieć. Wreszcie po ostatniej piosence wymyślonej dziś rano Axl zwolnił. Przeszedł do ballad. Jako pierwsza miała polecieć Sweet Child of Mine.
- A teraz opowiem wam historię mojego złamanego przez pewną sukę serca. Kobieta ta mieszkała w zapadłej dziurze, z której i ja pochodzę a mianowicie Lafayette. Miejsce zapomniane przez boga i ludzi. Dziewczyna ta miała czarne włosy i karminowe usta. Pewnego dnia po prostu ze mną zerwała suka jedna. Zapamiętajcie wszyscy. Nie ważne jak piękna jest dziewczyna, ważne co ma w sobie. A teraz chłopaki gramy. – powiedział i zaczęliśmy grać wstęp. W pewnym momencie na scenę wpadły trzy staniki, które Axl oczywiście z nabożną prawie czcią podniósł.
- Zapamiętam ten dzień i te staniki będą ze mną przez całą moją karierę. – powiedział a potem zaczął śpiewać. Jego głos złagodniał a drapieżny do tej pory wzrok lekko spokorniał. Tak przeleciały dwa utwory i zaczęła się ostatnia piosenka.
- Ten utwór dedykuję wspaniałej kobiecie, która jest gotowa spełnić sen małego chłopca o tym by rządzić sceną muzyczną całego Świata. Jest ona gotowa zabrać mnie i moich kolegów do muzycznego piekła gdzie dziewczyny są gorące a wódka i inne trunki leją się strumieniami. Tą piosenką się z wami pożegnamy. Będzie to ostatni utwór pod tytułem Paradise City. – powiedział Axl i znów wprowadził publiczność w liryczny lecz dość ostry nastrój rockowego uniesienia. Gdy wreszcie koncert dobiegł końca w klubie zapadła cisza. Ja, Duff, Izzy, Salu i Steven zeszliśmy ze sceny i czekaliśmy za kulisami co się stanie. Cisza się przedłużała aż wreszcie dały się słyszeć gromkie oklaski. Publika wstała z miejsc i skandowała naszą nazwę. Weszliśmy z powrotem na scenę i na bis zagraliśmy Patience. Potem była jedna, wielka i nie kończąca się impreza. Byliśmy w muzycznym niebie, w którym każdy chciał nas poznać i zamienić choć parę słów. Nie pamiętałem jak i kiedy znalazłem się w domu Williama. Kiedy rano się obudziłem zobaczyłem gips na swoim przedramieniu a obok mnie leżał mój brat z zagipsowaną nogą. Nad nami pochylał się Axl z marsem na czole.
- Musieliście się kurwa bić palanty jedne? Co sobie myśleliście, że dacie radę tym osiłkom. Trzeba było się nie rzucać i dać im przelecieć te dwie ślicznotki. A teraz odpoczywajcie i dochodźcie do siebie bo czeka nas dużo pracy. Od poniedziałku zaczynamy nagrania i nie obchodzi mnie to czy będziecie zdrowi czy nie. Mamy się wszyscy stawić w studiu i zacząć nagrania do naszej płyty. – wrzeszczał Rose a mi pękała głowa i zastanawiałem się o czym ten furiat do nas ma pretensje. Nie pamiętałem żadnej bójki ale to, że ja i mój brat byliśmy w gipsie dawało mi dowód, że mogła ona mieć miejsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz