poniedziałek, 3 września 2012

Rozdział XV


Nadszedł ostatni dzień przed wyjazdem w trasę. Axl biegał jak kot z pęcherzem i wszystkich sztorcował. Kirsten przychodziła co dwie godziny by przypomnieć nam, że o szóstej mamy wylot z lotniska w L.A i mamy się nie spóźnić. William jako jedyny przyglądał się tej gorączce ze spokojem. Ja ze Slashem poszliśmy sobie na mały spacer po okolicy nie mogąc już znieść tyranii Rose’a. Szliśmy zadbanymi uliczkami oraz oglądaliśmy domy ludzi mieszkających w tej dzielnicy.
- Wiesz co stary kiedyś jeden z tych domów będzie nasz i zamieszkamy tam z pięknymi żonami oraz gromadką dzieci. Dalej będziemy grać rocka i szlajać się po całym świecie z koncertami na wielkich stadionach. – powiedział Saul a ja z rozmarzeniem w oczach przytaknąłem mu skinieniem głowy. Nawet nie zauważyliśmy jak podeszły do nas dwie młode dziewczyny.
- Czy panowie grają w tym zespole? – powiedziały i pokazały nam kolorową gazetę z naszymi podobiznami. Obaj skinęliśmy głowami, a dziewczyny zapiszczały wysoko i podały nam pisemko i pisaka.
- A mogą się nam panowie podpisać. Znaczy chcemy by dali nam panowie autograf. – powiedziały dziewczyny a my ze zdziwienia otworzyliśmy jadaczki. Nie wiedzieliśmy co powiedzieć i przez dłuższy czas staliśmy bez ruchu.
- Prosimy – powiedziały dziewczyny i zrobiły oczki spanielka. Temu nie potrafiliśmy odmówić. Podpisaliśmy się każdy na swojej podobiźnie i pożegnaliśmy się z dziewczynami. Jeszcze przez dłuższą chwilkę nie mogliśmy wyjść ze zdziwienia. Nagle odezwał się telefon Saula.
- Kurwa gdzie wy się szlajacie. Za pięć minut mamy próbę a was nie ma. Już mi wracać panienki i do roboty. – wydarł się w głośniku głos Rose’a.
- Ok, ok. Nie gorączkuj się tak ruda wiewióro. Zaraz będziemy. – powiedział Saul i rozłączył połączenie a ja parsknąłem śmiechem.
- Świetne stwierdzenie stary. Rzeczywiście Axl ma coś z wiewiórki i na pewno nie jest to charakter. – powiedziałem i obaj zaczęliśmy się śmiać. Gdy wreszcie doszliśmy do domu przed drzwiami czekał na nas nie kto inny jak Rose.
- Kurwa ja ci dam wiewiórę. Tak się może do mnie zwracać tylko Erin i nikt więcej. Zrozumiano. – wrzasnął i zagonił nas do domu.
- Tak wiewióro jasne i nie denerwuj się tak bo osiwiejesz i nie będziesz wiewióra tylko miś polarny. – powiedział Saul, a ja parsknąłem śmiechem. Axl zrobił się czerwaony na twarzy i zaczął nas gonić do samego pokoju. Gdy wpadliśmy tam obaj podłączyliśmy sprzęt i czekaliśmy na Axla. Wpadł zdyszany po gonitwie po schodach.
- Już wiem co masz z wiewiórki Rose. – powiedziałem nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. – Kolor włosów bo ani jej zwinności ani kondycji nie posiadasz. – dodałem i cały zespół zaczął się śmiać. O dziwo łącznie z Axlem. Potem jednak zaczęła się ciężka praca. Przegraliśmy po czterdzieści razy każdy utwór z płyty a potem nową piosenkę Izzy’ego. Byliśmy tak zmęczeni, że zasnęliśmy tam gdzie staliśmy więc był to całkiem ciekawy obrazek. Sześciu chłopa śpiących na podłodze. Nie wiedziałem dlaczego ale pozostała czwórka leżała na mnie i na Saul’u czasem przygniatając nas lekko różnymi częściami swoich ciał. Gdy o piątej zadzwonił budzik Rose podniósł się z podłogi i pomstując na czym świat stoi wydarł się na nas.
- Wstawać, kurwa mamy dwie godziny na to by dojechać do lotniska więc zbierać dupy z podłogi. – otworzyliśmy oczy i spojrzeliśmy za okno. Było jeszcze ciemno jednak wiedzieliśmy, że nie mamy innego wyjścia. Zebraliśmy się wszyscy zapakowaliśmy nasz sprzęt do pokrowców i zeszliśmy ziewając na dół. Na podjeździe stał już nas samochód, który miał nas zawieźć na lotnisku a na podjeździe czekali na nas William i Kirsten.
- No chłopaki jedziecie w waszą pierwszą trasę. Wiem, że sobie poradzicie, jak zresztą zawsze. Mam tylko jedną malutką prośbę do was. Moja córeczka was uwielbia i chciała byście się jej podpisali na koszulce. Zrobicie to dla niej? – zapytała Kirsten podając nam pisaka. Skinęliśmy głowami i machnęliśmy nasze podpisy. Kobieta była wniebowzięta i serdecznie nam podziękowała całując każdego w policzek.
- A teraz jedźmy bo spóźnimy się na samolot. A i jeszcze jedno. W samolocie poznacie moją córeczkę. Ma pięć lat i na imię Amy. Jest trochę nieśmiała ale sądzę, że z wami szybko złapie kontakt. – powiedziała nasza managerka i wsiadła do samochodu a za nią w samochodzie usadowiliśmy się my. Po czym pomachaliśmy Williamowi i pojechaliśmy na lotnisko. W terminalu czekało na nas całe Motley Crue w pełnym składzie z wielkimi zacieszami na pyskach. Jako pierwszy w objęcia Nikkiego wpadł Steven a potem każdy z nas po kolei. Gdy wreszcie przeszliśmy całą odprawę paszportową i osobistą weszliśmy na pokład samolotu. Na jednym z siedzeń siedziała dziewczynka z oczkami i włosami takimi jak jej mama.
- Mamusiu cieszę się, że już jesteś. – powiedziała i gdy tylko nas zobaczyła wydała z siebie tak wysoki dźwięk, że przez chwilkę myśleliśmy, że nam bębenki w uszach pękną. Mała podeszła do Axla i wdrapała się na jego kolana, gdy ten zajął już miejsce w samolocie.
- Witam pana. Jestem Amy i jestem pana fanką. Cieszę się, że mogę pana poznać i być na waszych koncertach. – zaczęła dziewczynka wyrzucając z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. Gdy zajęliśmy swoje miejsca  wystartowaliśmy Krsten zawołała naszą dziesiątkę do siebie.
- A więc słuchajcie chłopaki. Pierwszy koncert mamy w Scottsdale w stanie Arizona. Koncert zaczyna jakiś miejscowy suport a potem na scenę wchodzicie wy chłopaki czyli Guns N’ Roses. Gracie dwie godziny, a potem scenę przejmują Motley Crue i grają kolejne dwie godziny. Potem idziemy na afterparty i do hotelu gdzie mamy się przespać. Za dwa kolejne dni mamy wspólny koncert w Colorado City, a potem za kolejne dwa dni jedziemy do Tombstone. – powiedziała Kirsten a my się uśmiechnęliśmy. Dowiedzieliśmy się, że będziemy się zmieniać co jakiś czas miejscami ale na razie nie mogliśmy się doczekać pierwszego koncertu. Byliśmy tym tak podekscytowani, że zasnęliśmy gdzieś koło drugiej w nocy. Więc rano znów wyglądaliśmy jak cienie samych siebie. Ważne było dla nas to, że mieliśmy jeszcze jeden cały dzień lotu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz