poniedziałek, 3 września 2012
Rozdział X
Kolejne dni mijały na pracy w studiu, jedzeniu w biegu i ćwiczeniu przed koncertem. Dopiero w przed dzień koncertu wieczorem mogliśmy gdzieś wyjść. Saul i ja zostaliśmy w domu natomiast cała reszta skorzystała z okazji by skoczyć do Rainbow. Okazało się, że grali tam koncert Motley Crue. Chłopaki jak zwykle wrócili coś koło drugiej, nawaleni w trzy dupy a Axl przygruchał sobie jakąś panienkę i powiedział, że tę noc spędzi u niej i oczywiście solennie obiecał, że pojawi się rano na nagraniu. Gdy już wszyscy zasnęli wstałem i podszedłem do szafki z lekami.
- Mocno cię boli? – zapytał głos, który stał przy szafce. W ciemności dostrzegłem ciemne loki brata.
- Tak, masz rację. Od dwóch dni nie mogę spać bo ręka mnie bardzo mocno boli. Nie mówię nic Axlowi bo wiem, że się wkurwi jak to usłyszy. Te leki przeciwbólowe trzymają mnie na nagraniach i na próbach ale nie wiem czy przetrzymam koncert a nie mogę wziąć więcej niż dwie tabletki i tego jak widzisz się trzymam. – powiedziałem i Saul podał mi pudełeczko. Wyciągnąłem jedną tabletkę, połknąłem i popiłem wodą, którą miałem przy łóżku. Po czym usiadłem na tarasie. Trzymałem rękę na specjalnym temblaku i w ortezie by moja ręka szybciej wracała do pełnej sprawności.
- A może powiemy Axlowi, że jutro na koncercie nie zagrasz. Wiesz przecież, że będzie musiał to zrozumieć. Pokażemy mu zasinienie na twoim przedramieniu to powinien pojąć, że się przemęczasz. – powiedział Saul patrząc na mnie.
- Nie bracie, poradzę sobie i na koncercie. Przecież słyszałeś, że następnego dnia mamy wolne. Więc ręka będzie miała czas na zregenerowanie się. – powiedziałem i uśmiechnąłem się do brata. Przesiedzieliśmy tak całą noc patrząc na gwiazdy i wymyślając im własne nazwy. Jeden z nich, który dla nas obydwu miał kształt gitary nazwaliśmy Les Paul, choć znaliśmy jego prawdziwą nazwę. Rano gdy na dziewiątą zawlekliśmy towarzystwo do studia czekał na nas już tam uśmiechnięty i wypoczęty Axl a przy jego boku stała ładna brunetka, która ledwo trzymała się na nogach i gdyby nie Axl to pewnie zaliczyła by już parę razy glebę.
- No wreszcie panienki raczyły się pojawić. I nie, nie chcę słuchać żadnych wymówek. Zapieprzać mi do studia i to już, bo mamy jeszcze kupę roboty. – wrzasnął Axl i wszedł z dziewczyną do pokoju gdzie stała konsola.
- Panowie mam nadzieję, że ona nie będzie wam przeszkadzała. Wiecie chciała zobaczyć gdzie pracuję. – powiedział Axl i otrzymawszy potwierdzenie wyszedł do nas. Tego dnia wrzeszczał na nas niemiłosiernie. Ciągle mu się cos nie podobało. Z trudem i to z wielkim trudem udało nam się nagrać trzy piosenki i zjeść coś przed występem w Rainbow. Przed nami jak zwykle występował jakiś inny, lecz słaby zespół z wokalistą który miał nie dość, że wymalowaną twarz jak clown to jeszcze z tego co śpiewał nie dało się rozróżnić słów ani melodii. Gdy wreszcie przyszła nasza kolej wyszliśmy z Reno, Duffem i Izzy’im na chwilkę do baru by kupić sobie zwykłe wody w butelkach by mieć co pić na scenie. Nagle zauważyliśmy jakiegoś gościa, który na nas wyraźnie machał. Podeszliśmy do niego ciekawi co od nas chce. Rozpoznaliśmy w nim wokalistę Kiss.
- Chłopaki widzę, że ten wasz Axl wyciska z was siódme poty. Posłuchajcie, weźcie po działce tego a zobaczycie, że poczujecie się świeżsi i zagracie jak nigdy dotąd.
- A co to jest? – zapytałem ledwo widząc na oczy z bólu.
- To pokarm bogów o wdzięcznej nazwie heroina. – powiedział i rozdzielił równe cztery dawki. Wciągnęliśmy nieświadomi tego, że będziemy chcieli więcej. Wyszliśmy na scenę i rzeczywiście graliśmy bez żadnych ograniczeń a dźwięki jakie wydawaliśmy z gitar, choć my słyszeliśmy je tak jak by były sfałszowane porywały publikę do szalonego pogo pod sceną. Bisowaliśmy około ośmiu razy. Dopiero po ósmym bisie publika dała nam opuścić scenę. A my na ostrym haju czuliśmy się wręcz wniebowzięci. Oczywiście gdy Duff i Izzy pomieszali to jeszcze z alkoholem następnego dnia mieli kaca giganta a ja i Slash zastanawialiśmy się tylko czemu niedawne złamania aż tak mocno nas bolą i tego dnia nawet lekką próbę zagraliśmy siedząc w łóżku. Próbowaliśmy odnaleźć w sobie ten luz i polot z jakim graliśmy wczoraj i czasem udawało nam się dochodzić do tej perfekcji ale to nie była ta ekstaza muzyczna jaką przeżywaliśmy wczoraj na scenie. Próbowaliśmy różnych środków by odtworzyć ten stan. Przez parę dni pomagał nam alkohol i na nagrania chodziliśmy na lekkim rauszu ale tak by Axl tego nie widział. Dopiero po nagraniu około dziesięciu piosenek alkohol przestał nam dawać kopa i musieliśmy odwiedzić Rainbow by zaopatrzyć się w „pokarm bogów” czyli heroinę. Zakupiliśmy jej tyle by starczyło nam na wszystkie sesje, jakie nam zostały do końca a nawet wciągnęliśmy w nasz nałóg Stevena, który jak to było do przewidzenia brał najwięcej z nas a jak nie chcieliśmy dać mu dawki wyżywał się na ścianach i bluźnił na czym świat stoi. Gdy wreszcie zakończyliśmy nagrania chcieliśmy się uwolnić ze szponów hery. Próbowaliśmy wszystkiego i w końcu jedyną metodą na zapomnienie okazał się alkohol.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz