sobota, 1 września 2012
Początek histori
Siedziałem razem z bratem na werandzie rozpadającego się jednorodzinnego domu i patrzyliśmy się w niebo. Było już zdrowo po północy ale nie mogliśmy zasnąć. Myśleliśmy o tym co wydarzyło się w ostatnich dniach. Obaj mieliśmy po siedemnaście lat czarne włosy i lekko ciemniejszą cerę. Byłem trochę wyższy od brata i to mnie wyróżniało na tle innych. Nadal nie mogliśmy uwierzyć w to co się stało kilka dni temu. Byliśmy wtedy jeszcze w domu naszej babci w Anglii. Jednak los nas nie rozpieszczał. Ludzie zawsze uważali nas za podrzutków i brudasów z powodu naszego koloru skóry. W szkole nikt nas nie szanował a byliśmy tylko wytykani palcami. Ale wróćmy do tego co stało się przyczyną naszego przyjazdu do Stanów. Powód był prosty, musieliśmy uciekać z Anglii bo ludzie, którzy mieszkali w naszym miasteczku zniecierpieli inności i chcieli nas zlinczować po tym jak okazało się, że w naszej okolicy popełniono trzy morderstwa. Podejrzewali nas o to ale my byliśmy niewinni. Wyprowadziliśmy się więc spod opiekuńczych skrzydeł naszej babci i wyjechaliśmy do stanów. Mieliśmy trochę pieniędzy, dwie gitary i rzeczy osobiste. To był cały nasz dobytek. Gdy wylądowaliśmy na lotnisku w Los Angeles nie mieliśmy pojęcia, że za dwa dni będziemy członkami kapeli grającej rocka. W tym wielkim i jak dla nas niegościnnym mieście poszliśmy do pierwszego, lepszego, obskurnego motelu, jedynego na który było nas stać i zatrzymaliśmy się w nim. Tam poznaliśmy blondwłosego chłopaka o wiecznie uśmiechniętej twarzy i zacięciu do gry na perkusji. Walił w gary rano i w nocy i nic do niego nie docierało bo odpowiedź była jedna, że musi ćwiczyć. Chłopak miał na imię Steven i szybo załapał z nami kontakt choć jego nocne perkusyjne koncerty doprowadzały mnie i brata do szału i białej gorączki. Następnego dnia byliśmy tak zdeterminowani by znaleźć pracę, że zaczęliśmy przeszukiwać ogłoszenia w gazetach. Naszym oczom ukazało się jedno, które wydawało się bardzo ciekawe.
- Hej Steven, przestań na chwilkę walić bezproduktywnie w tą perkusję i chodź tu. Myślę, że to cię zainteresuje. – powiedział Saul i wyszczerzył białe ząbki w uśmiechu. Adler wyskoczył zza instrumentu i podbiegł do mnie i brata.
- Coście tam znaleźli chłopaki? – zapytał i wsadził swoje blond pióra pomiędzy mnie i brata.
- Jak się odsuniesz i przestaniesz zasłaniać mi cały widok to ci pokażę. – mruknął Saul i czekał. Wiedział, że Steven go posłucha. Adler posłusznie usiadł koło mnie i czekał.
- No co tam znaleźliście? – zapytał zniecierpliwiony.
- Jakiś zespół szuka perkusisty i gitarzysty prowadzącego. Idziesz z nami na przesłuchania? – zapytałem a oczy Stevena zrobiły się wielkie jak pięć złotych.
- Pewnie chłopaki. Tylko będziemy musieli ze sobą zabrać mój instrument. Bez niego się nie ruszę. – powiedział Adler i zaczął rozmontowywać sprzęt. Obaj z bratem wzruszyliśmy ramionami ale nie mieliśmy wyjścia. Saul wziął telefon i zadzwonił pod wskazany numer.
- Czego? – odezwał się w słuchawce wysoki, dość nieprzyjemny skrzekliwy głos.
- Czy to pan organizuje przesłuchania do zespołu? – zapytał Saul.
- Tak ja. A co? – odpyskował głos.
- Ja, mój brat i nasz przyjaciel chcielibyśmy wziąć w nich udział. – odpowiedział mój brat.
- Dobrze. Przyjdźcie dziś w południe do klubu Sunset Street. Tam zobaczymy co potraficie. – odpowiedział głos i się wyłączył. Saul odłożył słuchawkę i spojrzał na nas.
- Mamy być w południe w Sunset Street. – powiedział i wziął swoją gitarę na plecy. Ja uczyniłem to samo a Steven obładowany jak wół sprzętem wyszedł za nami z pokoju. Złapaliśmy taksówkę i podjechaliśmy pod wskazany klub. Zdziwiło nas to, że nikogo nie ma. Weszliśmy więc do środka. Wnętrze klubu przypominało najgorszą spelunę w naszej rodzinnej miejscowości. Na środku pomieszczenia stała scena a pod nią przy stoliku siedziało trzech chłopaków. Jeden z nich miał czarne włosy, jeden był wysokim blondynem a trzeci miał długie, rude włosy i dość pociągłą twarz.
- To wy mieliście przyjść na to przesłuchanie? – zapytał oschle rudzielec. I wskazał nam scenę. Spojrzeliśmy po sobie i poszliśmy we wskazanym kierunku. Wysoki blondyn podłączył już swój bas, czarnowłosy mężczyzna gitarę a rudzielec stanął przy mikrofonie. W tym czasie Steven rozstawił swoją perkusję a ja z bratem podłączyliśmy swoje gitary.
- Znacie Straiway to Heaven? – zapytał rudy a my skinęliśmy głowami. – No to na co czekacie nie kłaniać mi się tu tylko grać. – wrzasnął. Steven zaczął walić w gary a ja z bratem czekaliśmy na odpowiedni moment by wejść. Rudzielec zaczął śpiewać a nam odebrało na chwilę mowę. W końcu weszliśmy a basista i gitarzysta rytmiczny oniemieli. Rudzielec dalej śpiewał do niewidzialnej publiki. Szalał na scenie i parę razy albo ja albo brat musieliśmy się uchylać by nie dostać statywem od mikrofonu. Potem poleciało parę kawałków Kiss, Led Zeppelin, AC/ DC i innych znanych w światku rockowym kawałków. Gdy wreszcie skończyliśmy grać Rudzielec odwrócił się do nas.
- Jesteście w zespole. Cała trójka. Powiedzcie nam jak macie na imię i troszkę o sobie ale ostrzegam nie chcę tu słyszeć łzawych historyjek bo wpadnę w szał. – powiedział i czekał aż minie nasz pierwszy szok. Jako pierwszy odezwał się Steven.
- Nazywam się Steven Adler mam siedemnaście lat i od urodzenia mieszkam w tym pieprzonym mieście. Szkołę przerwałem jakieś dwa lata temu po tym jak nauczycielka powiedziała mi, że z takimi ocenami nie mam co szukać na maturze. Mieszkam w hotelu na Roge Street. Gram na perkusji. A i jeszcze coś uwielbiam się śmiać i poznawać nowych znajomych. Ogólnie wesoły ze mnie typ. – powiedział i swoim zwyczajem wyszczerzył ząbki w szczerym uśmiechu. Slash i ja staliśmy z boku i przyglądaliśmy się reakcji rudzielca.
- No dobrze witaj w zespole Steven. A teraz wy. – powiedział i wskazał na nas. Spojrzałem na brata a on na mnie i w końcu zacząłem mówić.
- Jestem Reno a to mój brat Saul. Pochodzimy z Anglii ale musieliśmy stamtąd uciekać przed linczem, nie ważne za co. Do tego roku chodziliśmy do liceum ale teraz musieliśmy je rzucić. Wczoraj przylecieliśmy do Los Angeles i w motelu jego rodziców poznaliśmy Stevena. Mamy po siedemnaście lat. Tyle wam wystarczy o nas wiedzieć. – powiedziałem i spojrzałem na rudzielca.
- No dobrze, witamy w zespole. A teraz czas na krótką prezentację. Ja mam na imię Axl mam dwadzieścia lat i razem z Izzy’im, to ten czarnowłosy, pochodzimy z Lafayette. Przyjechaliśmy do Los Angeles by założyć zespół. Ten wysoki to Duff on jest z Indiany i od niedawna jest w naszej kapeli. Jest od was o rok starszy. – powiedział Axl i tak zostaliśmy przyjęci do zespołu.
- A teraz zabierzcie swoje rzeczy z motelu i za godzinę spotykamy się tu na próbie. Do zobaczenia. – powiedział Axl i opuścił jak gdyby nigdy nic klub. Tego samego wieczoru mieliśmy swój pierwszy koncert a potem wydarzenia potoczył się w astronomicznym tempie. Gdy po tygodniu od tego wydarzenia wróciliśmy po kolejnej szalonej nocy do naszego rozpadającego się domku o wdzięcznej nazwie Hellhouse nadal nie mogliśmy uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
*_________* Ja nie mogę! Wyjdziesz za mnie? :D
OdpowiedzUsuńJestem pod ogromnym wrażeniem! Cały prolog, który przed chwilą zagościł na stałe w moim umyśle, jest wręcz genialny! No już uwielbiam to opowiadanie! Zajrzałam już wcześniej na pingera, chciałam skomentować, ale nie mam konta. Na szczęście teraz mogę i jestem zachwycona tym cudeńkiem ^.^ Chłopak piszący takie zajebistości - tego nie mają nigdzie indziej na tej planecie! Jutro nadrobię pierwszy rozdział, a dzisiaj dodaję do polecanych :D
Dziękuję. Tylko nie wiem gdzie wyjeżdżasz i dlaczego mam zrobić to za ciebie?
OdpowiedzUsuńNie ma za co. Haha no patrzcie...a do tego taki zabawny ^.^ hahaha
UsuńDziękuję uznam to za komplement. :)
Usuń