niedziela, 2 września 2012

Rozdział I


Na tarasie obok nas pojawił się nagle rudzielec. Spojrzał na nas i się uśmiechnął. Jednak w jego zachowaniu i ruchach było coś co nie dawało mi spokoju.
- Co wy tu kurwa jeszcze robicie? Czy wam rozum odjęło? Jutro mamy próbę z rana a wy rozmawiacie? Już do łóżek? – wrzasnął. Spojrzał na nas takim wzrokiem jakby chciał nas zabić.
- Już idziemy, nie musisz się drzeć piekielniku. Chcieliśmy tylko pogadać. Co w tym złego? – zapytał Saul patrząc na rudzielca z uśmiechem na ustach. Axla zamurowało a ja i brat wstaliśmy i poszliśmy się położyć. Rano wstaliśmy dość wcześnie by dojść jakoś na tą próbę chociaż dobudzić rudzielca i Duff’a było bardzo ciężko. Nie mówię, że i my nie piliśmy ale Axl i Duff w tym przodowali. Gdy wreszcie dotargaliśmy się do klubu było około dwunastej. Jak można się było spodziewać nie było tam jeszcze nikogo a my już musieliśmy dać z siebie wszystko.
- Chłopaki dajcie czadu, chcę was usłyszeć na drugim końcu tej spelunki. – wrzeszczał Axl stojący przy wejściu do klubu. Nie mieliśmy zbyt wielkiego wyjścia jak podkręcić wzmacniacze na ful i grać jak najlepiej potrafimy. Po trzygodzinnej próbie byliśmy tak wykończeni, że ledwo ruszaliśmy rękoma. Axl oczywiście był wypoczęty i świeży jak skowronek.
- No co chcecie być gwiazdami rocka czy tylko pionkami grającymi covery innych znanych zespołów. Ja potrzebuję tu ludzi, którzy czują klimat a nie panienek, które bolą rączki gdy ktoś im każe grać trzy godziny. Więc piętnaście minut przerwy i wracamy do próby i chcę widzieć prawdziwy ogień a nie pierdnięcie smoka. – powiedział Axl i podszedł do barmana prosząc o zimnego drinka. My z chłopakami właśnie mieliśmy jakiś posiłek złożony z frytek i jakiejś surówki, której pochodzenia nie byłem do końca pewny. Zjadłem ten skromny ale jednak posiłek i wypiłem trzy szklanki zimnej coli. Po czym wróciliśmy na scenę. Axl znów stanął na środku klubu i dał znak do rozpoczęcia próby. Jako pierwszy poszedł numer Mama Kin oczywiście scoverowany przez Axla i Izzy’ego nie miał nic wspólnego z tym, który powszechnie znaliśmy. Staraliśmy się dawać z siebie wszystko jednak to było wciąż za mało dla Axla, który miał wielkie ambicje. W końcu na wielkim zmęczeniu daliśmy takiego czadu, że rudzielcowi kopara opadła. Stał i słowa nie mógł z siebie wydusić a my prawie padaliśmy na pysk.
- No i tak macie dziś grać na koncercie. Wiecie doszły mnie słuchy o tym, że dziś na naszym występie mają być jakieś szychy z wytwórni płytowej, więc musimy im pokazać wszystko co mamy najlepsze i nie ważne jest to, że poznaliśmy się dopiero tydzień temu. – zaskrzeczał Axl i poszedł po kolejnego zimnego drinka.
- A jak nie to Duff załatwi nam małą trasę objazdową po Seatle. – powiedział Axl z zadziornym uśmiechem. Potem poszliśmy do garderoby, którą zajmowaliśmy w szóstkę. Rose nie wiadomo skąd wyciągnął dziwne nie pasujące do siebie spodnie i bluzki. Rzucił bez ładu i składu każdemu z nas komplet i kazał nam to założyć. Trzeba było powiedzieć, że wyglądaliśmy jak szóstka chłopaków nie ubranych jak pstrokate nastolatki w nie pasujących do siebie kostiumach. Jednak Rose wydawał się być zadowolony z tego efektu.
- No dobra panienki. Do występu mamy jeszcze jakieś trzy godziny ale chcę byśmy dziś zagrali kilka naszych utworów. Tutaj macie nuty i teksty. Napisaliśmy to będąc jeszcze w Lafayette. Ale dopiero teraz te utwory nabiorą pazura. A więc pierwszy z nich to Sweet Child of Mine. Tu macie pokazać na co was stać. Utwór od którego zaczniemy powstał gdy przyjechaliśmy do Los Angeles nosi on tytuł Welcome to the Jungle. A ostatnim z naszych utworów będzie kolejna ballada a mianowicie Patience. Wiecie te utwory są na razie tak sobie rozpisane ale mam nadzieję, że coś wymyślicie by wyglądały na porządne kawałki godne rocka, a nie tych mdłych kawałków śpiewanych przez obecne gwiazdy. – powiedział Rose i wyszedł zostawiając nas samych. Zdziwiliśmy się ale spojrzeliśmy na te utwory. Wiedzieliśmy, że mają one potencjał ale jeśli mieliśmy coś wymyślić w trzy godziny. Siedzieliśmy w swoich „super świecących, niedopasowanych strojach” i próbowaliśmy przerobić coś co Axl i Izzy kiedyś napisali na porządne rockowe granie. Było to ciężkie jednak wiedzieliśmy, że jest to wykonalne. Wreszcie po wielkiej burzy mózgów powstało coś co przy dobrej woli można było uznać za kawałek dobrego rocka chociaż sami uważaliśmy, że partie były tak samo niedopasowane jak nasze stroje. Po jakiś dwóch godzinach do garderoby wszedł pijany Axl prowadząc jakąś osobę, której w życiu żaden z nas na oczy nie widział.
- To jest szef wytwórnii Geffen Records. Powiedział, że chce nas usłyszeć jeszcze przed występem. Macie siłę by grać chopaki? – zapytał a my skinęliśmy głowami. Szybko rozstawiliśmy się ze swoim sprzętem i zaczęliśmy nasz pierwszy koncert dla jednoosobowej widowni. Widać było, że facet po pierwszych taktach Welcome to the Jungle otworzył szeroko oczy a szczęka opadła mu dość nisko. Gdy wreszcie doszliśmy do Sweet Child of Mine facet był tak mocno zafascynowany naszym brzmieniem, że nie potrafił nic powiedzieć. Wyszedł a garderoby i poszedł na widownię by usłyszeć nas na żywo na koncercie przed paroma osobami, które czekały już w klubie na nasz koncert.

2 komentarze:

  1. Czytałam to już na plinger.pl
    Mam nadzieję, że szybko dodasz coś nowego, bo miło się czyta ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie podododaję to co mam na pingerze ale potem będą coraz to nowsze rozdziały.

      Usuń